OD PRZESZŁOŚCI DO TERAŹNIEJSZOŚCI – wywiad ze Stanisławem Prokopczykiem

Prezentujemy dziś kolejny wywiad z serii „Od przeszłości do teraźniejszości” z okazji 90-lecia Szkoły Podstawowej w Sochocinie, tym razem z Panem Stanisławem Prokopczykiem – absolwentem i wieloletnim przyjacielem szkoły.

Stanisław Prokopczyk urodził się 15 kwietnia 1940 roku w Nowogródku. Jest znanym artystą, malarzem, akwarelistą, filologiem romanistyki oraz autor licznych wystaw indywidualnych w kraju i za granicą. Jego prace wystawiane były m.in. we Francji i w Kalifornii oraz na wielu wystawach krajowych. Swój dorobek malarski chętnie także prezentuje w małych miejscowościach, szczególnie związanych z jego dzieciństwem i młodością, w tym – oczywiście – w Sochocinie. Jego ulubioną techniką malarską jest akwarela. Uczestniczył w wielu plenerach, a jako pedagog chętnie wspiera swą wiedzą młodzież. Od lat – z zamiłowania do sztuki wokalnej – śpiewa w zespołach chóralnych i wykonuje wiele ulubionych pieśni solowych. Pan Prokopczyk wielokrotnie prowadził zajęcia artystyczne z rysunku z naszą młodzieżą na terenie szkoły, jak również w Gminnym Ośrodku Kultury w Sochocinie.

  • Jak dawno ukończył Pan szkołę podstawową w Sochocinie?

Zacznę od tego, że do Polski przybyłem wraz z rodziną jako repatriant z Kresów Wschodnich, gdyż urodziłem się w Nowogródku. Na początku osiedliliśmy się na ziemiach odzyskanych w Zielonogórskim, ale później rodzina przeniosła się do centralnej części kraju. Na krótko zamieszkaliśmy w Płońsku. Następnie dostaliśmy malutki pokój w domu w Bielach. Było tam bardzo ciasno, panowały bardzo ciężkie warunki, nawet jak na tamte, trudne czasy powojenne. Toteż po jakimś czasie przenieśliśmy się do Kolonii Sochocin, gdzie zamieszkaliśmy w połowie jednorodzinnego domu. W tym siedlisku do dnia dzisiejszego mieszka moja rodzina. Już wtedy wiedziałem, że niedaleko jest szkoła i bardzo chciałem podjąć edukację, ale miałem tylko 6 lat, a do szkoły podstawowej można było zapisać się od siódmego roku życia. Bardzo prosiłem rodziców, bym mógł chodzić do szkoły, gdyż pragnąłem kontaktu z rówieśnikami. Wówczas moja druga mama zapisała mnie do szkoły, podając wcześniejszą datę mojego urodzenia. Dlatego na świadectwie szkoły pierwszej widnieje nieprawidłowa data moich urodzin oraz adnotacja, że pochodzę z ZSRR, bo ziemię wschodniej Polski ( obecne tereny Białorusi) po drugiej wojnie światowej były na terytorium Związku Radzieckiego. Szkołę Podstawową w Sochocinie ukończyłem w 1953 roku.

  • Jakie szkolne wydarzenie utkwiło Panu w pamięci?

Całe moje życie szkolne było bardzo barwne i ciekawe, bogate w wiele wydarzeń. Jedno z nich faktycznie utkwiło mi w pamięci, ponieważ wzbudziło wtedy we mnie wiele emocji. W szkole uczyłem się dobrze, a szczególnie lubiłem przedmioty humanistyczne. Język polski nie sprawiał mi problemów, gdyż dużo czytałem. Potrafiłem i lubiłem pisać opowiadania, a także inne wypracowania. Pewnego razu, chyba w czwartej klasie,  Pani od języka polskiego zadała nam do napisania wypracowanie. Koleżanki i koledzy z klasy prosili mnie o pomoc. Ponieważ pisanie szło mi łatwo, wiec takich opowiadań napisałem kilka, a o swoim niestety zapomniałem. Jakież ogromne było moje przerażenie, gdy w czasie lekcji Pani właśnie mnie poprosiła o odczytanie pracy. Z drżeniem rąk otworzyłem zeszyt i z głowy odczytałem wypracowanie, przewracając przy tym  kartki zeszytu, by moje oszustwo wyglądało naturalnie. Za prace otrzymałem piątkę, ale do końca lekcji siedziałem z duszą na ramieniu, bojąc się, by nauczycielka nie poprosiła ode mnie zeszytu, aby sprawdzić błędy. Inne zdarzenie dotyczyło już starszych klas. Pamiętam nasz wychowawca pan Tomczyk poprosił, byśmy przynieśli drzewko choinki do udekorowania klasy. Zgłosił się do wykonania tego zadania mój kolega Marian. Niestety zamiast drzewka, przyniósł gałąź choinki, co naszego nauczyciela bardzo zezłościło. Wyrzucił Mańka za drzwi, kazał iść do domu. Maniek nie wykonał jego polecenia, tylko chował się w iglakach rosnących koło szkoły. Kolejnego dnia, gdy chłopak przyszedł do szkoły nauczyciel ponownie go wyrzuciła z klasy. Powtarzało się to kilka razy, aż do szkoły przyszedł ojciec chłopca. Zapamiętałem to, bo było mi bardzo żal kolegi.

  • Jakich przedmiotów uczył się Pan w szkole podstawowej?

Budynek szkoły, do której uczęszczałem tuż po wojnie nie był tak rozbudowany jak teraz. Lekcje odbywały się na parterze i piętrze. W salach stały piece kaflowe i długie ławki drewniane, a na blatach ławek znajdowały się otwory na kałamarze i zaokrąglone wydrążenia wzdłuż ławek, do których uczniowie wkładali pióra ze stalówkami, ołówki i gumki. Pod ławką natomiast mieściła się półka na bibułową, papierową ściereczkę do wycierania rąk, które często brudził tuszem z kałamarzy. Pisanie, czyli kaligrafia w zeszytach była sztuką trudną, czasochłonną, a kleksy w zeszycie i pobrudzone palce stanowiły codzienny obraz. We wcześniejszych latach edukacji, w pierwszej klasie uczyliśmy się czytać, pisać na języku polskim. Były tez rachunki, rysunek, religia. Pani katechetka na lekcje przynosiła nam pięknie malowane obrazki. Stanowiły one tło do omawiania lekcji. Odbywały się też lekcje gimnastyki, które bardzo lubiliśmy, szczególnie, kiedy odbywały się na świeżym powietrzu. A tak ćwiczyliśmy często, chociaż sala gimnastyczna znajdowała się na piętrze budynku szkoły. ”Dwa ognie”, ’Zbijak”,  ’Karuzela”, to były nasze ulubione zabawy ruchowe. Natomiast w  starszych klasach doszły inne przedmioty.  Pamiętam, że na geografii, ja wraz koleżanką Jadzią często wykonywaliśmy na tablicy różne rysunki pomocnicze np. roślin, kwiatów.

  •  Które przedmioty były  Pana ulubionymi?

Rysunek i śpiew to były moje ulubione przedmioty. W mojej pamięci utkwiło, jak niesamowite wrażenie zrobiły na mnie freski malowane przez artystki z konserwatorium z Warszawy w Kościele w Sochocinie w trakcie jego remontu. Konserwatorki miały wykonane szablony na szarym papierze, które przenosiły na mokry tynk ścian. Po szkole biegałem do Kościoła, żeby obserwować prace i podziwiać rysunki, a zużyte szablony zabrałem do domu. To były moje trofea, skarby artystyczne, które w wolnej chwili rozkładałem w mieszkaniu i z fascynacją  podziwiałem. Były one bardzo duże i zajmowały wiele miejsca po rozłożeniu na podłodze. Pewnego razu wyszedłem z domu i zapomniałem schować swoje skarby, wtedy moja druga mama je zwinęła i wyrzuciła, bo potraktowała je jako śmieci. Bardzo przeżyłem tę stratę. Innym moim ulubionym przedmiotem był śpiew, nawet marzyłem, by mieć jakiś instrument muzyczny, by móc się uczyć gry. Pragnąłem posiadać skrzypce, prosiłem tatę o ich zakup, ale to marzenie nie było realne do spełnienia w tamtym okresie. Niestety, po wojnie w domu była straszna bieda, można powiedzieć, że dzisiejsza bieda to luksus w odniesieniu do tamtych czasów.

  • Czy ta sympatia do danego przedmiotu miała wpływ na Pana dalsze życie?

Dokładnie tak! Moje życie związałem z rozwijaniem swoich pasji, marzeń i uzdolnień. Po ukończeniu szkoły podstawowej rozpocząłem naukę w szkole plastycznej. Pod koniec klasy siódmej napisałem list z prośbą o przyjęcie do szkoły plastycznej w Warszawie, niestety list z odpowiedzią o przyjęciu doszedł już po egzaminach kwalifikacyjnych do szkoły, dlatego składałem ponowne podanie o przyjęcie, już po naborze, a po egzaminie zostałem zakwalifikowany do szkoły plastycznej w Nałęczowie, którą ukończyłem. Później kontynuowałem też studia nauczycielskie w kierunku plastyki. Ale wcześniej po skończeniu szkoły  plastycznej starałem się dostać do Akademii Sztuk Pięknych,  jednak zrealizowałem swoje plany edukacyjne w tym zakresie dopiero na studiach podyplomowych, gdyż wcześniej dostałem się na wydział romanistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Malarstwo to całe moje życie. Gdy maluje przenoszę się w inny świat wyobraźni, tracę kontakt z rzeczywistością. Pochłania mnie twórcza otchłań. Owoce mojej sztuki prezentowałem ma kilkudziesięciu wystawach indywidualnych i nawet nie jestem w stanie zliczyć na ilu wystawach zbiorowych. Drugą wielką moją pasją była muzyka i pragnienie gry na instrumencie. Dopiero, jako młodzieniec mogłem zrealizować to marzenie. Zapisałem się wówczas do ogniska muzycznego, gdzie uczyłem się śpiewu solowego. Śpiewałem przez długi czas zawodowo w zespole muzycznym, z którym koncertowałem nie tylko w Polsce ale również w innych krajach: w Danii, Finlandii, Niemczech Zachodnich, Francji, Włoszech. Solowo często śpiewam pieśni sakralne w kościołach, również w kościele parafialnym w Sochocinie czy w Smardzewie.

  • Jak wykładało codzienne życie szkolne ucznia w tamtych czasach?

Zacznę od tego, że dostanie się do budynku szkoły w Sochocinie było już wyczynem. Z mojego domu W Kolonii Sochocin chodziłem pieszo przez drewniany most, który w okresie zimowym był rozbierany przed możliwością zniszczenia w czasie wiosennych powodzi. Żeby przedostać się na drugą stronę Wkry, korzystaliśmy z usług prywatnego przewoźnika. Każde dziecko miało przy sobie zapłatę najczęściej w postaci produktów z gospodarstwa: jajeczka, mleko itp. Brakowało pieniędzy, wiec płacono „ w naturze”. W takie zimowe, chłodne i mokre dni, kiedy docieraliśmy do szkoły, byliśmy zazwyczaj przemoczeni i przemarznięci. Wychowawczyni przebierała nas, a mokre ubrania suszyliśmy w salach przy ciepłych piecach. A dopiero później uczyliśmy się. W trakcie lekcji nauczyciele odpytywali nas z tematów. Należało podejść do nauczyciele, najczęściej na środek klasy, blisko tablicy i głośno opowiedzieć temat. Wypracowania i i inne prace pisemne głośno odczytywaliśmy na forum klasy. Pisaliśmy dłuższe prace sprawdzające, klasówki. W szkole na piętrze była mała izba przeznaczona na bibliotekę, gdzie mogliśmy wypożyczać książki. Ponieważ kochałem czytać, to byłem częstym bywalcem biblioteki. Najchętniej oczywiście lubiliśmy spędzać czas na przerwach, głównie bawiąc się w różne gry ruchowe, zabawy, zgadywanki. Pamiętam takie zabawy, jak „ Kółko graniaste”, „Chodzi lisek koło drogi”, „Karuzela”, tych zabaw było bardzo wiele. Uwielbialiśmy przebywać ze sobą, a zabawy dostarczały nam wiele radości. Czasem zdarzały się sytuacje niebezpieczne, chociażby w trakcie rozbrykanych przerw, wówczas nauczyciele stosowali kary. Najczęściej musieliśmy klęczeć pod ścianą, albo stać w kącie, a niesforni uczniowie, którzy przeszkadzali w czasie lekcji, bywało, że zasiadali w „oślej ławce”, która najczęściej była ustawiona obok biurka nauczyciela. Niekiedy zakładano im na głowę czapkę z uszami osła, takie wyróżnienie było dla ucznia niemiłym przeżyciem. Życie szkolne obfitowało w różne wydarzenia. Pamiętam, jak w klasie pierwszej pani Wychowawczyni, zabrała nas do lasu, tam mieliśmy lekcję poznawczą. Uczyliśmy się rozpoznawać rośliny, słuchaliśmy odgłosów przyrody i też zbierać grzyby. Innym razem, to było zaraz po wyzwoleniu, cala szkoła uczestniczyła w akcji „zalesiania”. Sadziliśmy iglaki wokół szkoły. To właśnie te drzewa, które już w niewielkiej liczbie rosną dziś wokół szkoły.

  • Czy pamięta Pan koleżanki i kolegów ze swojej klasy. Czy przyjaźnie szkole okazały się tymi na całe życie?

Było nas ponad trzydziestu uczniów do klasy czwartej, później zostaliśmy podzieleni na dwie kasy. Wszystkich wspominam serdecznie. Takie bliższe relacje koleżeńskie miałem z Józiem Zwierzchowskim. Często go odwiedzałem po szkole w jego malutkim, drewnianym domu za remizą w Sochocinie. Mieszkał z mamą i był półsierotą, tak jak ja. Bardzo lubiłem jego mamę, to była niesamowicie dobrą i życzliwą kobieta, która ciężko pracowała na utrzymanie rodziny, przyszywając guziki. Często przebywałem w towarzystwie Józia Bielskiego i Stefci jego siostry, która z kolei kolegowała się z moja siostra Jadzią. Nie mogę nie wspomnieć o przyjaźni z Bronią Kowalkowską, która przetrwa do dziś. Wspominam Bronię z lat szkolnych, jako drobniutką, filigranową dziewczynkę o pięknych brązowych oczach. Po ukończeniu szkoły nasze drogi się na jakiś czas rozeszły, aż do momentu, kiedy spotkaliśmy się w Kolonii Sochocin, przy drodze, gdy ja pochłonięty twórczą weną malowałem obraz wierzby.  Bronia poznała mnie, jadąc samochodem, zatrzymała się i tak ponowiliśmy naszą znajomość. Od tego czasu bardzo zaprzyjaźniłem się z rodziną Broni. Ogromnie sobie cenie naszą znajomość.

  • Nauczyciel, którego wspomina  Pan do dzisiaj?

Z wielkim rozrzewnieniem zawsze wspominam moją wychowawczynię z klas młodszych Naszą Panią Krystynę Tobolską, była dla mnie, jak mama. Bardzo się o nas troszczyła. W starszych klasach wychowawcą naszym został Pan Tomczyk, który był bardzo wymagającym i surowym w obyciu człowiekiem. Spośród nauczycieli mam w pamięci również Panią Marię Michalską, obdarzoną niesamowicie pięknym  głosem, która przygotowywała barwne występy artystyczne uczniów, uroczystości, jasełka. Na te szkolne imprezy całą szkołą chodziliśmy do remizy. Dobrze wspominam również nauczyciela matematyki. Byłem zaprzyjaźniony z Państwem Jadwigą i Stanisławem Giszczakami, z którymi utrzymywałem kontakt w życiu dorosłym. Państwo Giszczak uczestniczyli w wystawie moich prac w Warszawskich Łazienkach. Z ogromnym wzruszeniem wspominam również panią Jadwigę Karpińską, dyrektorkę szkoły, jej wzruszenie, łzy kiedy żegnała nas, jak kończyliśmy klasę siódmą. Do dziś wszystkich nauczycieli noszę w pamięci i w  sercu.

  • Gdyby Pan miał możliwość cofnięcia się w czasie do lat szkolnych, co by Pan zmienił, a może warto byłoby coś przenieść do współczesnej szkoły?

Wspomnienia szkolne są piękne. Okres dzieciństwa i młodości jest dla mnie czasem radosnej zabawy, spędzania czasu z rówieśnikami. Szkoła dawniej nie była tak przeładowana treściami dydaktycznymi, a bardziej nastawiona była na wychowanie. Uczyła umiejętności zachowania w zwykłych życiowych sytuacjach, obycia w świecie. Wszystko to pozostaje w moich wspomnieniach i nie chciałbym niczego zmieniać.

  • Z perspektywy swojego życia i doświadczeń co chciałby Pan przekazać nam, obecnym uczniom tej szkoły?

Ważne jest – tu i teraz. Jesteście młodzi, piękni. Całe życie przed Wami, więc cieszcie się swoją młodością i tym co ona wam daje. Miejcie marzenia i nie bójcie się za nimi podążać.

Dziękujemy za wywiad i życzymy Panu Stanisławowi dużo zdrowia i  jeszcze wielu radości z realizacji swoich pasji malarskich i wokalnych.

Sochocin i jego okolice zawsze były i pozostają źródłem inspiracji artystycznych Pana Stanisława Prokopczyka. Można nieco żartobliwie powiedzieć, że kim Canaletto był dla Warszawy, tym Stanisław Prokopczyk jest dla Sochocina.

Opracowanie tekstu- Anna Buras

W wywiadzie wykorzystano nagranie rozmowy z Panem Stanisławem Prokopczykiem prowadzonych przez uczniów: Natalię Chojnackiej, Amelię Ostaszewskiej i Jacka Balcerskiego pod kierunkiem nauczycielek: Anny Buras i Magdaleny Bachman.

Poprzedni artykułXIII edycja Szkolnego Konkursu Wiedzy Historycznej „Znasz-li ten kraj?”
Następny artykułWycieczka klas trzecich do Torunia!